Akt 2

Scena 7: Śmierć

ościniec w wyjątkowo mrocznym zakątku lasu. Olbrzymie ciemne drzewa, spomiędzy koron których tylko miejscami można dostrzec chorobliwe zielonkawe światło księżyca Morrslieba. Dookoła drogi chaszcze, gdzieniegdzie spozierają żółte ślepia nocnych stworzeń. Z lewej strony sceny wjeżdża czarny powóz z bezgłowym woźnicą, dzierżącym kosę, na koźle. Z prawej zaś pojawia się zakapturzona postać również trzymająca tożsame narzędzie rolnicze. Powóz zatrzymuje się. Po chwili jego drzwiczki uchylają się, zaczyna grać „O Fortuna” w tle, wychodzi Konstant Drachenfels.]

[Konstant Drachenfels] [przyjrzawszy się postaci, z westchnieniem] Znowu ty. Myślałem, że załatwiliśmy tę sprawę parędziesiąt lat temu. [kiwając głową] Naprawdę jesteś lekko niewyuczalna. [po chwili] No i co teraz zamierzasz?

[Zakapturzona postać wskazuje czarnoksiężnika kościstym palcem.]

[Konstant Drachenfels] Tak, oczywiście. Chyba na ten kościany łeb upadłaś. Tłumaczyłem ci to już wiele razy. [z naciskiem] Nigdzie mnie nie zabierasz.

[Śmierć] [odrzuciwszy nagle ze zdenerwowaniem kaptur, ukazując czaszkę, kobiecym głosem] Do jasnej cholery Drachenfels. Nie bądź takim pieprzonym egoistą. Dałam ci spokój już kilkadziesiąt razy, ale teraz nie mogę. To moja praca! Twój czas na tym świecie minął już wielokrotnie. Nie możesz cały czas tutaj przebywać. To źle wygląda, a i szefostwo już mi łeb urywa. Jeszcze trochę i mnie wywalą przez Ciebie!

[Konstant Drachenfels] I niby kto będzie zabijał? Na mnie niech nie liczą, jestem artystą, a nie rolnikiem… Bez urazy.

[Śmierć] [z poirytowaniem] Jak kto? Harry, Maria i Magdalena.

[Konstant Drachenfels] A to co za jedni?

[Śmierć] No znasz przecież… Tylko po ksywach. Głód, Zaraza i Wojna.

[Konstant Drachenfels] A. No tak. Słuchaj, ale nie mogę ci pomóc. Nigdzie się stąd nie ruszam i tyle.

[Śmierć] [siadając ze zrezygnowaniem na ziemi] A mówili nie bierz tej roboty. Nie bierz, bo się w końcu znajdzie jeden uparty, co nie będzie go chciał szlag trafić i co wtedy? No i właśnie, co wtedy? Może ty mi powiesz cwaniaku? Czy tylko psuć umiesz i kobiecie chleb od ust odejmować? [po chwili] Cham i brutal!

[Konstant Drachenfels] Dlaczego brutal?

[Śmierć] Co, już nie pamiętasz, jak mnie potraktowałeś za pierwszym razem, jak do ciebie… a właściwie, po ciebie przyszłam?

[Konstant Drachenfels] [tupiąc nieznacznie nogą] A, tak… No wybacz, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jesteś kobietą. Znaczy ja wiem, że wszystko, co złe, to od was, ale jednak nie obraź się, ale odrobina makijażu by ci nie zaszkodziła.

[Śmierć] I jeszcze mnie obrażasz. [obrażonym głosem] Nie masz serca, wiesz?

[Konstant Drachenfels] Obiło się o uszy. Tak, czy inaczej, wybacz, ale nie mogę ci pomóc. A tak w ogóle, to trochę się spieszę…

[Konstant zaczyna wracać do powozu. W tym jednak momencie Śmierć zaczyna płakać.]

[Konstant Drachenfels] [zdezorientowany] Ej, co ty robisz? Nie wygłupiaj się…

[Śmierć płacze jeszcze bardziej. Drachenfels podchodzi do niej.]

[Konstant Drachenfels] No weź przestań. Śmierć nie może płakać.

[Śmierć] Nawet Śmierć ma uczucia!

[Konstant Drachenfels] Nie no słuchaj, nie przesadzajmy, może coś uda nam się razem ustalić.

[Śmierć] [nagle przestając płakać, siorbiąc] To co, pozwolisz mi obciąć ci łeb i zaprowadzić za rękę na wieczne katusze w królestwie zmarłych na najniższym, najmroczniejszym jego poziomie, gdzie w najgłębszej, najwilgotniejszej norze jest pomieszczenie z tysiącem narzędzi tortur i twym nazwiskiem na tabliczce na drzwiach?

[Konstant Drachenfels] [z oczami kota Garfielda] Nie…

[Śmierć znowu płacze.]

[Konstant Drachenfels] Czekaj!

[Śmierć] [z wyrzutem] Samolubny drań!

[Konstant Drachenfels] Dobra, weź się uspokój i mi powiedz… Szefostwu chodzi o to, że ja zbyt wiele lat kroczę po tym padole i to źle wygląda, tak?

[Śmierć] [przez łzy] Tak.

[Konstant Drachenfels] Dobrze, a co w takim razie z elfami?

[Śmierć] A co z nimi?

[Konstant Drachenfels] No, w końcu też biegają po świecie nawet po kilka tysięcy lat, a umierają właściwie wedle własnego widzimisię. Czy to nie wygląda źle, hm?

[Śmierć] No właściwie… to tak.

[Konstant Drachenfels] Właśnie. A tobie w sumie kolejność niewiele zmienia, co?

[Śmierć] No, w sumie nie.

[Konstant Drachenfels] No widzisz. To zróbmy może tak. Przyjdziesz mnie zabrać…

[Śmierć] [już nie płacząc] Taaak?

[Konstant Drachenfels] …ale dopiero, gdy zabierzesz przedtem wszystkie elfy.

[Śmierć] Hm, to ma pewien sens. Ale to wiąże się z wieloma trudnościami technicznymi… Sama nie wiem.

[Konstant Drachenfels] Słuchaj powiem ci tak. Ja właśnie wybieram się do lasu Athel Loren. Podwiozę cię, co?

[Śmierć] No tak, ale co, w takim ubraniu i w ogóle?

[Konstant Drachenfels] Co, nagle ci to przeszkadza?

[Śmierć] No wiesz, te elfy są dosyć wyczulone na wygląd. Jednego zdejmę, to reszta ucieknie.

[Konstant Drachenfels] Dobra, mam pomysł… Stań prosto.

[Wielki Czarnoksiężnik unosi w górę dłonie. Na niebie pojawiają się błyskawice. Jedna z nich uderza w Śmierć. Nagle jej kościana fizjonomia zmienia się. Jej ciało przybiera postać niewyobrażalnie pięknej elfki o kruczoczarnych włosach, ubranie zmienia się w piękne krwistoczerwone szaty, a kosa w srebrny sztylet.]

[Śmierć] [przyglądając się sobie w odbiciu na sztylecie] Nieźle Konstant, nieźle…

[Konstant Drachenfels] Mówiłem, że jestem artystą… [podając dłoń] Jedziemy?

[Śmierć] [z radością i aksamitną barwą w głosie] Tak, ruszajmy.

[Oboje wsiadają do powozu, który odjeżdża w blasku Morrslieba.]

Udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Subscribe
Notify of
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments