[Śmierć] [z wnętrza powozu, zaniepokojona] Co to?
[Konstant Drachenfels] [również z wnętrza powozu] Nic takiego. Wiozę elfom prezent luzem w kufrze i trochę się obija. To nic takiego.
[Nagle z lasu wylatuje niezliczona ilość strzał, które momentalnie unicestwiają szkieletowe konie, woźnicę, a duża ich część wbija się z głuchym, dudniącym dźwiękiem w sam powóz. Powóz, najeżony pociskami, siłą rzeczy zatrzymuje się.]
[Śmierć] A cóż to? Znowu dźwięki z kufra?
[Konstant Drachenfels] Nie sądzę. Chyba jesteśmy na miejscu [uchyla lekko czarną zasłonkę okna, którą w tej samej chwili przebija strzała] ale wydaje się, że… pada.
[Drachenfels mamrocze magiczną formułę czaru „Ochrona przed deszczem” lekko zmodyfikowaną na „Ochronę przed deszczem strzał”. Wielki Czarnoksiężnik wysiada z powozu i pomaga w tym samym Śmierci, która nadal pozostaje pod postacią pięknej elfki. Przy pojawieniu się Drachenfelsa rozbrzmiewa „O Fortuna”. Po chwili w stronę podróżnych lecą kolejne strzały, które jednak odbijają się od niewidzialnej bariery roztoczonej przez Drachenfelsa. Po kilku salwach, strzały ustają.]
[Konstant Drachenfels] [w kierunku lasu, teatralnie wskazując na pociski u swoich stóp] Dziękujemy, nie potrzebujemy już więcej strzał. [po chwili] Jesteśmy tylko przejazdem, czy możemy chwilę porozmawiać?
[W odpowiedzi z lasu wylatuje pojedyncza strzała, ale ta również odbija się od magicznej bariery.]
[Konstant Drachenfels] [nadal w kierunku lasu] Nie mamy złych zamiarów. [widząc zdezorientowane spojrzenie Śmierci, mrugając porozumiewawczo] Przeciwnie, wieziemy dary.
[Nastaje chwila ciszy.]
[Ethoriel] [z lasu] Nie chcemy tu twoich plugawych darów, Drachenfels… Naruszasz granice świętego lasu, idź precz.
[Konstant Drachenfels] Ach, „granice”, właśnie o tym chciałem dzisiaj z wami porozmawiać. Zbliżcie się przyjaciele, nie lękajcie się. Zamienimy tylko kilka słów i ruszę w swoją drogę.
[Zapada chwila ciszy. Śmierć udaje, że czegoś szuka w powozie zerkając przy tym z niepokojem w kierunku kufra, który lekko drży.]
[Śmierć] [przymilnie, również w kierunku lasu] Mamy, e… Ciasteczka!
[Konstant Drachenfels] [unosząc brew, szeptem] Ciasteczka?
[Śmierć] [również szeptem] Jasne, każdy lubi ciasteczka. To naukowo udowodnione.
[W tym momencie z gęstwiny leśnej wyłania się troje elfów. Czarodziejka Ethoriel ma na głowie burzę rudych loków. Jej zielone oczy są niezwykle przenikliwe. Jej ciało, ledwo osłonięte skąpym ubraniem przypominającym raczej zbieraninę liści i pnączy niż tkaninę, pokrywają liczne, misterne tatuaże. Towarzyszą jej dwaj strzelcy w szarych płaszczach i kapturach skrywających ich twarze, dzierżący wyjątkowo długie gotowe do strzału łuki.]
[Śmierć] [porozumiewawczo do Drachenfelsa] Ha, widzisz?
[Ethoriel] [gniewnie, lustrując jednocześnie Śmierć wzrokiem] Nie przybyliśmy po ciasteczka. Powtarzam, nie chcemy waszych plugawych darów. Chcemy abyście szli precz!
[Konstant Drachenfels] [pojednawczo] Tak, tak, ale nim to nastąpi, mieliśmy porozmawiać o, jak to się wyraziłaś, „granicach”.
[Ethoriel] [przewracając oczami] Dobrze zatem, mów co masz do powiedzenia, byle szybko.
[Konstant Darchenfels] [z wielkim spokojem] Jesteś niezwykle łaskawa. [poprawiając mankiety] Zatem… Niecały miesiąc temu zamówiłem u… dostawcy ze wzgórz Massif Orcal, niewielki oddział, jakieś sześćdziesiąt sztuk, nocnych goblinów do strzeżenia zamkowej spiżarni. Widzicie, moi goście czasem zapuszczają się nie tam, gdzie trzeba i robią bałagan, wyżerają ogórki i takie tam.
[Ethoriel] [z emanującymi gniewem oczami] Do rzeczy, człecze.
[Konstant Drachenfels] [z uśmiechem, ignorując wzburzony ton elfki] Jakież było moje zdziwienie, gdy moje gobliny nie dotarły.
[Ethoriel] Cóż nam do tego? Czemu u nas zgłaszasz… e, reklamację? Zgłoś się do swojego dostawcy plugastwa.
[Konstant Drachenfels] [potakując] Zaiste tak zrobiłem. Gdy, zupełnie niechcący, lekko go uszkodziłem…
[W tym momencie wielki Czarnoksiężnik, jakby od niechcenia, gromadzi na otwartej dłoni niewielką kulę mrocznej magii. Strzelcy zajmują pozycje bojowe celując w Drachenfelsa, Ethoriel zaczyna gromadzić swoją magię, której zielonkawe wyładowania obejmują całą jej sylwetkę.]
[Konstant Drachenfels] [ignorując elfy, obserwując od niechcenia czarną kulę energii na swej dłoni] … opowiedział mi przejmującą historię o biednych małych goblinach, które radośnie do mnie wędrowały trzymając się za swoje niewinne małe łapki, podskakując i pogwizdując… czasem paląc i rabując wioskę lub dwie, gdy zgłodniały bidule… kiedy wtem trafiły po drodze do wielkiego mrocznego lasu… zupełnie takiego jak ten, w którym teraz się znajdujemy…
[Wielki Czarnoksiężnik zbliża się nieznacznie w kierunku elfów, a jego emanująca mroczną magią sylwetka rzuca na nie złowrogi cień. Śmierć z błyskiem w oku kładzie dłoń na rękojeści sztyletu, ale Drachenfels powstrzymuje ją gestem drugiej dłoni.]
[Ethoriel] [przez zaciśnięte zęby] Ani kroku dalej.
[Konstant Drachenfels] [z lekkim uśmiechem, ignorując elfkę, zbliżając się jeszcze] … i tu nasza historia robi się cokolwiek smutna. [z udawanym przejęciem, patrząc wymownie na strzelców elfickich] Bandyci! [z naciskiem] Podli bandyci, napadli na biedne, małe, nikomu nie wadzące, słodkie, przyjazne gobliny. [z jeszcze większym naciskiem] Na moje gobliny.
[Wielki Czarnoksiężnik zatrzymuje się tuż przed Ethoriel spoglądając głęboko w jej oczy. Widać, że elfka próbuje wznieść ręce, aby podjąć próbę rzucenia czaru, ale jakaś niewidzialna siła ją powstrzymuje.]
[Ethoriel] [z ewidentnym wysiłkiem] Co to za farsa?! Jeżeli twoje poczwary przekroczyły granice świętego lasu, spotkał je los taki, jak wszystkich, którzy dopuszczają się tego naruszenia, śmierć.
[Śmierć] [lekko zaskoczona] Tak?
[Ethoriel] [ignorując Śmierć, z naciskiem] Granic trzeba przestrzegać!
[Konstant Drachenfels] [potakując] Zaiste, granic trzeba przestrzegać… Dlatego przywiozłem wam coś, co można by rzec, przekroczyło granice waszego lasu w drugą stronę. Coś, co dawno temu wam się zgubiło.
[Coś zaczyna ponownie tłuc się w kufrze powozu. Strzelcy wahają się czy celować w Drachenfelsa, czy w kufer.]
[Ethoriel] [nadal z wysiłkiem usiłując unieść ręce] Co ty bredzisz, szarlatanie?
[Konstant Drachenfels] Widzisz, morał opowieści o biednych małych, poprzeszywanych podłymi strzałami goblinach jest taki, że przykro jest stracić kogoś bliskiego…
[Śmierć odchrząkuje i niewinnie pogwizduje obserwując niebo.]
[Konstant Drachenfels] …dlatego, gdy znalazłem tego biednego, zbłąkanego ducha lasów daleko stąd, w Puszczy Gryfów, wiedziałem, że muszę czym prędzej odwieźć go do domu. [zbliżając swoją twarz, do twarzy elfki, mrugając porozumiewawczo] Nazwijmy to, empatią.
[Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, Wielki Czarnoksiężnik kieruje swą dłoń z kulą energii magicznej w kierunku kufra powozu. Kula przeistacza się w promień mrocznej energii, który po chwili rozrywa na strzępy wielką kłódkę zabezpieczającą zamek kufra, z wewnątrz którego w tej samej chwili, z impetem wyskakuje istota. Jest to driada, duch lasu wyglądający trochę jak ludzkich rozmiarów drzewiec o kobiecej fizjonomii, którego kończyny przypominają gałęzie. Oczy driady są mroczne i emanują fioletową energią magiczną.]
[Ethoriel] [z przerażaniem w oczach] T-to… to Drycha!
[W tym momencie wszystkie postaci na scenie, oprócz jednego ze strzelców, nieruchomieją. Elf podchodzi w kierunku publiczności.]
[Toriel] [zwracając się wprost do publiczności beznamiętnym głosem konferansjera] Szanownym widzom należą się dwa słowa wyjaśnienia. Drycha to szalony, władający potężną magią, duch lasu, który z racji pewnych zaszłości historycznych nienawidzi elfów. [wyjątkowo beznamiętnie] Biada nam, wszyscy zginiemy.
[Następnie elf wraca na swoje miejsce. Pozostałe postacie ponownie się poruszają. Drycha zadziera głowę ku niebu i wydaje z siebie przeraźliwy, mrożący krew w żyłach wrzask.]
[Drycha] [skrzekliwym, rezonującym głosem] Nareszcie wolna! [dostrzegłszy elfy, cedząc słowa jak truciznę] Asrai… Zabić… Śmierć…
[Śmierć] [znowu zaskoczona] Tak? [zorientowawszy się w sytuacji] A, znowu nie do mnie.
[Drycha mamrocze magiczną formułę. Z lasu dochodzą ryki i słychać poruszenie. Pośród gęstwin pojawiają się kolejne driady, które momentalnie ruszają w ślepej furii na elfy. Trzy z driad dopadają jednego ze strzelców i rozrywają przerażonego elfa dosłownie na strzępy. Ethoriel i drugi ze strzelców, ku ewidentnemu rozbawieniu Drachenfelsa, w panice uciekają w las. Drycha i driady w szale podążają za nimi. Kilka chwil później z oddali w lesie dobiegają odgłosy walk i przeraźliwe wrzaski.]
[Konstant Drachenfels] Lubię historie z happy endem. [do Śmierci] Cóż, zadanie wykonane, zechcesz towarzyszyć mi w drodze powrotnej do Zamku?
[Śmierć] Tak, no wygląda na to, że tutaj moje usługi są zbędne. [patrząc na najeżone strzałami konie i woźnice, strapiona] Ale chyba straciliśmy nasz środek transportu.
[Konstant Drachnfels] [unosząc brew] Proszę cię… [inkantując od niechcenia] Abrakadabra twoja mać, to co upadło może wstać.
[Szkieletowe konie natychmiast wstają i otrząsają się z nadmiaru strzał. Woźnica również wstaje, wyjmuje kilka strzał ze swego korpusu i jak gdyby nigdy nic, ponownie zasiada na koźle.]
[Konstant Drachenfels] [podając Śmierci dłoń] Możemy ruszać.
[Drachenfels i Śmierć wsiadają do powozu i odjeżdżają w blasku zachodzącego nad owładniętą przeraźliwymi wrzaskami puszczą, słońca.]