[Wilhelm] No do jasnej cholery! Przecież to mi zajmie eon…
[Nagle demon wydaje się spostrzec widownię i zwraca się do niej.]
[Wilhelm] [chowając za plecami miotłę] Proszę wybaczyć, nie zauważyłem Państwa. Witam! Witam w drugim akcie! Jak zapewne Państwo pamiętają, po niefortunnym wypadku z udziałem sił poza naszą kontrolą mamy aktualnie w zamku deficyt poszukiwaczy przygód. Ja sam zaś mam swoje problemy. [przyjmując konspiracyjny ton] Mam podstawy sądzić, że ktoś podstępnie rozrzuca kurz w Zamku. Sami Państwo spojrzą na ten korytarz. Sprzątane tu było nie dalej jak za Magnusa Pobożnego… I co? Syf…
[W tym momencie jednymi z drzwi wchodzi nurgling Blup i od razu rusza do kolejnych. Kiedy już ma chwycić za klamkę, nagle przystaje i kicha tak głośno, że spadają dwa obrazy ze ścian. Z buzi Blupa po kichnięciu wyłania się całkiem spora chmurka kurzu. Z wyrazem zadowolenia na twarzy nurgling otwiera drzwi i opuszcza korytarz. Widząc to Wilhelm rusza w pościg.]
[Wilhelm] Ty mała cholero, jak cię dorwę…
[Jednak w tym właśnie momencie słychać kołatanie do drzwi frontowych. Wilhelm zamiera w pół kroku, poprawia liberię i odstawiwszy miotłę pod ścianę, rusza z dumnie podniesioną głową w kierunku drzwi, po czym z trudem je otwiera. Jego oczom ukazuje się para dzieci, chłopiec i dziewczynka, ubranych w tuniki z namalowaną na froncie kometą z podwójnym warkoczem. Dzieci mają do pasa przytroczone drewniane młoty, a w rękach trzymają worki.]
[Wilhelm] [z dostojną manierą w głosie] Czego?
[Guenther] Nazywam się Guenther, a to jest Klara [z radością w głosie] jesteśmy z SS!
[Wilhelm] Że skąd jesteście?!
[Klara] Z SS! Skauci Sigmara, hufiec trzeci!
[Wilhelm] Eee, w sensie… harcerze?
[Guenther i Klara] Tak!
[Wilhelm] [do siebie] O ja pieprzę… Nie dość, że od tego kurzu dostaję powoli pylicy, to jeszcze zaczynam mieć zwidy i omamy. Muszę, po prostu muszę zmienić profesję… Może zostanę Ogarem Khorne’a, albo co…
[Guenther] W ramach wspierania kultu…
[Wilhelm] [wchodząc mu w słowo] Czekaj, czekaj… Niech zgadnę… Sprzedajecie ciasteczka i z uzbieranych pieniędzy postawicie nieopodal świątynię Sigmara, prawda?
[Guenther i Klara] Tak!
[Wilhelm] Chociażby w trosce o moje zdrowie psychiczne, mogliście zaprzeczyć.
[Guenther] Skaut Sigmara nigdy nie kłamie! To jak, kupi pan trochę ciasteczek?
[Wilhelm] Oczywiście…
[Guenther i Klara] Świetnie!
[Wilhelm] …ale pod warunkiem, że będą zrobione z wybebeszonych rytualnie wnętrzności Wielkiego Teogonisty, pomieszane z krwią Imperatora i podane w czaszce matki przełożonej kultu Shallyi.
[Guenther i Klara] …
[Wilhelm] [z trudem zamykając drzwi] Tak myślałem… A teraz won bachory z mojego dziedzińca.
[Guenther] [wkładając nogę między drzwi a ścianę] Chwila…
[Wilhelm] [do siebie] Hm, muszę tam zainstalować jakieś ostrze… zbyt często to się dzieje.
[Klara] Czy nie zdaje sobie pan sprawy, jak ważne jest wspieranie kultu Patrona Imperium?
[Guenther] W końcu zabijał niegdyś gobliny, żeby i tobie, i mnie żyło się lepiej.
[Klara] [niewinnym głosem] No a poza tym, chyba nie chcemy spłonąć na stosie jak jakiś heretyk, prawda?
[Wilhelm] [z oczami pełnymi nienawiści] A’propos płonięcia… [nagle jakby przypomniał sobie o czymś, przykleiwszy „życzliwy” uśmiech] E, jasne, że kupię! Pewnie, chętnie wesprę kult Sigmara!
[Guenther] Naprawdę?
[Wilhelm] [wręczając monety] Mhm, oto pieniądze.
[Klara] [podając woreczek] Znakomicie! Oto ciasteczka…
[Wilhelm] Mam jeszcze przy tej okazji dla was prezent.
[Guenther i Klara] ?
[Wilhelm] Macie już w waszym hufcu maskotkę?
[Guenther] E, nie mamy. A powinniśmy?
[Klara] Tak! Maskotkę, świetny pomysł!
[Wilhelm] No właśnie… Czekajcie, wujek Wilhelm zaraz wam załatwi świetną maskotkę. [za siebie, w demonicznej mowie] Blup! Blup, wstrętny mały padalcu, rusz się tu!
[Blup podbiega do drzwi i z zaciekawieniem przygląda się dzieciom.]
[Guenther] Co to ma być?
[Klara] [radośnie] Żabka!
[Wilhelm] No właśnie… żabka.
[Guenther] [podejrzliwie] E, a czy ona w ogóle coś potrafi?
[Wilhelm] Mnóstwo rzeczy!
[Guenther] Na przykład?
[Wilhelm] [do siebie] Roznosi zarazę, mały bękarcie.
[Wilhelm kopie Blupa z całej siły, ten odlatuje, odbija się od jednej ściany, potem od przeciwległej, potem ląduje na tym samym miejscu, na którym stał i wciąż uważnie, niewzruszony obserwuje dzieci.]
[Wilhelm] Fajne? To świetnie… A teraz zabierajcie go, bo nie mam czasu.
[Wilhelm podnosi Blupa i podaje go rozradowanej Klarze.]
[Guenther] Niech Sigmar w podzięce…
[Wilhelm zatrzaskuje drzwi.]
[Wilhelm] [do siebie] Niech Nurgle w podzięce ześle na ciebie, za pomocą tego małego padalca, wszelkie zarazy świata. Dobra, pozbyłem się szkodników… co to ja robiłem? A, tak [ze zrezygnowaniem chwytając miotłę], spędzałem wieczność na pracach domowych…
[W tym momencie rozbrzmiewa „O Fortuna” i na korytarz wkracza Konstant Drachenfels.]
[Wilhelm] [lekko kłaniając się] Dzień dobry, Herr Drachenfels.
[Konstant Drachenfels] Nie podlizuj się, tylko idź przygotuj mój powóz.
[Wilhelm] [z nagłym ożywieniem] Ooo! A dokąd jedziemy? Wycieczka?! Świetnie! Już myślałem, że nic ciekawego się nie wydarzy…
[Konstant Drachenfels] Wilhelmie, JA wyjeżdżam… TY zostajesz i sprzątasz do odwołania. Jadę do lasu Athel Loren, nie będzie mnie jakiś czas, ale jak wrócę, to ten zamek ma się błyszczeć.
[Wilhelm] [rozpaczliwym tonem] Ale, ale… Ja też chce jechać!
[Konstant Drachenfels] Nie zmuszaj mnie, do bycia okrutnym… Przygotuj mój powóz… Natychmiast!
[Konstant Drachenfels opuszcza korytarz.]
[Wilhelm] [do siebie] To niesprawiedliwe! Mam zostać sam w tym przeklętym Zamku i odkurzać, podczas, gdy on będzie się bawił w palenie i plądrowanie lasu?! [nagle zmieniwszy ton] Ale zaraz… nie będzie go… do Loren daleko… Hm, hm. [z nagłą radością odrzucając miotłę] Wolna chata!