Akt 2

Scena 2: Inkwizycja

ziedziniec zamkowy. Nad drzwiami wejściowymi do budynku głównego ponownie zasiadają gargulce Edwin i Edmund. W pewnym momencie drzwi otwierają się. Wychodzi przez nie Wilhelm i z trudem ciągnie po ziemi jakąś tablicę. Przystaje na chwilę, bierze dwa oddechy, ociera pot z czoła i ciągnie dalej.]

[Edwin] Te, Wilhelm, co tam targasz?

[Edmund] Właśnie mięsisty, jeszcze nie spadł pierwszy śnieg, nie trzeba machać szuflą.

[Wilhelm przystaje, rzuca gargulcom pogardliwe spojrzenie. Puszcza tablicę, prostuje się poprawia koronkowe mankiety i przybiera dostojny wyraz twarzy.]

[Wilhelm] A złamany róg Siewcy Zarazy wam do tego?

[Edwin] Ej, no nie bądź pasztet, gadaj, co kombinujesz.

[Edmund] He he, „pasztet”, dobre.

[Wilhelm] [mlasnąwszy] Tak, wyśmienity dowcip. Właśnie załatwiliście sobie bal na dworze.

[Edwin i Edmund] ?

[Wilhelm] Szefa nie ma, tak?

[Edwin i Edmund] Mhm…

[Wilhelm] Więc zamek jest jaki?

[Edwin] [po chwili zastanowienia] Eee, pradawny!

[Edmund] Kamienny!

[Edwin] Niekompletny!

[Edmund] Bezbronny…

[W tym momencie zalega grobowa cisza, którą przerywa odgłos skrzypiec, dobiegający zza sceny. Trzej rozmówcy zaczynają się nerwowo oglądać na boki.]

[Wilhelm] [lekko wytrącony z rytmu] E, nie, nie o to mi chodziło…

[Edwin] Wolny!

[Wilhelm] Tak jest! A co się robi z wolnym zamkiem?

[Edwin] [zachęcony poprzednim sukcesem] Plądruje!

[Wilhelm] … Imprezę się robi, barany.

[Wilhelm z wysiłkiem stawia tablicę pionowo tak, aby gargulce mogły odczytać, co jest na niej napisane. Edmund mruży oczy i z wysiłkiem odczytuje na głos.]

[Edmund] Słuchajcie, słuchajcie. Demony, demonice, wampiry, wampirzyce, strzygi, yyy, a tutaj jest zamazane i nie umiem rozczytać…

[Wilhelm] Nieważne, nieważne, przejdź do rzeczy.

[Edmund] Chateau Drachenfels zaprasza na Wielki Bal. Wymagane inkarnacje wieczorowe. Wstęp za przyzwaniem. Żadnych śmiertelników!

[Edwin] Ej, czemu bez śmiertelników?

[Wilhelm] Bo zakąski są już zamówione. A tak poza tym, to dogadałem się z Zamkiem w sprawie sprzątania. Umówiłem się, że tu i ówdzie pomutuje i Szef nawet nie zauważy, że tutaj się cokolwiek działo.

[Edmund] Gdzie wystawisz swoją tablicę?

[Wilhelm] Jak to, gdzie?

[W tym momencie Wilhelm pstryka palcami, obok niego natychmiast pojawia się w próżni dosyć spory wir. Demon wrzuca do niego ostrożnie swoją tablicę. Wir zamyka się.]

[Wilhelm] Zainteresowanym przed nos.

[Zaraz po tym słychać dwa głośne puknięcia w bramę. Wilhelm rusza w jej kierunku.]

[Wilhelm] [do siebie] Słowo daję, jeśli to jacyś kolejni akwizytorzy, to wystawię przed drzwi elementala obronnego.

[Demon otwiera wrota. Jego oczom ukazuje się trzech ludzi. Jeden z nich ubrany jest w szaty kapłańskie, na nosie ma okulary, w jednej dłoni dzierży księgę, a w drugiej pochodnię, pomimo tego, że jest dzień. Jego surowe, badawcze spojrzenie od razu lustruje Wilhelma od stóp do głów. Dwaj pozostali ubrani są w zbroje płytowe z symbolami Sigmara, u ich stóp leży niewielki taran.]

[Albert] Witam, pozdrawiam w imieniu Inkwizycji, jestem brat Albert.

[Wilhelm] Które z nich to imię?

[Albert] Co proszę?

[Wilhelm] Imię „Brat”, a nazwisko „Albert”, czy odwrotnie?

[Albert] [z oburzeniem] Czy Ty ze mnie szydzisz?

[Wilhelm] [udając przerażenie] Z Inkwizycji pod patronatem głównego bóstwa Imperium?! Nie śmiałbym…

[Albert] To dobrze, doszły mnie słuchy, że pod niniejszym adresem ma miejsce emanacja mocy demonicznych…

[Wilhelm] [ze zdziwieniem] Że czego?

[Albert] Nie widziałeś nic nienaturalnego dziejącego się w obrębie tego przybytku?

[Wilhelm] Na przykład czego?

[Albert] Dziwnych, rogatych stworzeń tj. demonów, lub niesygnalizowanych wybuchów, wirów itp.

[Wilhelm] [zamyśliwszy się] Nic takiego sobie nie przypominam… A nie, przepraszam. Czy takim, jak pan to nazwał demonem, może być na przykład niewielkich rozmiarów kulka śluzu z paszczą, rączkami i nóżkami?

[Albert] Tak! To nurgling!

[Wilhelm] A, to tak, owszem widziałem… SS ma takiego, jako maskotkę.

[Albert] Skauci Sigmara? Niemożliwe! Oni nie mają nic do czynienia z takimi plugastwami.

[Wilhelm] [konspiracyjnym tonem] Ekhm… Zbliż się no Albercie Bracie…

[Albert] [czyniąc krok do przodu] ?

[Wilhelm] [szeptem] Wszyscy wiemy doskonale o tzw. „wewnętrznym wrogu”, prawda? Jakiż dla takiego lepszy cel niż najmłodsi wyznawcy, nieświadomi jeszcze pełni niebezpieczeństw na nich czyhających. [normalnym tonem] Zresztą… Jeśli kłamię, a niechaj spłonę na stosie. Idź i przekonaj się sam.

[Albert] Tak zrobię! Ale jeśli to kłamstwo [macha Wilhelmowi przed twarzą pochodnią] to spłoniesz.

[Albert i rycerze pospiesznie ruszają w kierunku obozu SS. Wilhelm opiera się o wrota bramy i obserwuje jak po pewnym czasie zaczynają pojawiać się na horyzoncie płomienie, pochłaniające fundamenty przyszłej świątyni Sigmara.]

[Wilhelm] [do siebie] W takich chwilach jestem naprawdę dumny, że tu mieszkam…

[Nagle na drodze prowadzącej do zamku pojawia się i zbliża mały, dymiący punkt. Nurgling Blup z przysmażonymi plecami wbiega pospiesznie przez bramę, potrącając zaskoczonego Wilhelma, przebiega dziedziniec zamkowy, po czym daje susa do studni. Słychać syk gaszonego ognia i westchnięcie ulgi.]

[Wilhelm] [z oburzeniem] Blup, ty mała cholero! Miałeś spłonąć, a nie przyprowadzać mi tu inkwizycję z powrotem, kiedy wieczorem zleci się pół Otchłani na bal. Ty wstrętny dywersancie!

[Demon widząc nadciągającego brata Alberta, pospiesznie zamyka bramę.]

[Wilhelm] [chodząc w kółko po dziedzińcu] Szlag, szlag, szlag. Odesłanie Demona, Odesłanie Większego Demona… A to pewnie tylko niektóre czary, które ten gnojek ma w arsenale… I pewnie jeszcze przez tego małego śmierdziela zwali mi tu na głowę pułk wojsk imperialnych. Szlag, szlag, szlag. Narobi mi wstydu przy wszystkich…

[Edwin] [zaczepnie] Znowu dałeś ciała Wilhelm. [patrząc na kolegę] Co tam piszesz Edmund?

[Edmund] [z nieskrywaną satysfakcją] List do szefa, żeby przyjechał na oblężenie własnego zamku.

[Edwin] He he, ciekawe, komu się za to dostanie, co Wilhelm?

[Wilhelm prostuje się, poprawia koronkowe mankiety i przybiera beznamiętny wyraz twarzy. Tylko w jego oczach widać dzikość, której właśnie teraz zaczynają akompaniować odgłosy uderzeń tarana.]

[Wilhelm] [lodowatym głosem] Edmund. Odłóż pióro i oddaj mi pergamin.

[Edmund] [pisząc dalej] E-e.

[Wilhelm] Ostrzegam cię Edmund…

[Edwin] I co mu zrobisz sługusie?

[Wilhelm] [beznamiętnie] Dobrze… Ostrzegałem… Teraz poleje się krew.

[Demon nagle mamrocze magiczną formułę i teleportuje się za plecy obu gargulców. Następnie szybciej niż te są w stanie odwrócić się, rozrywa im pazurami skrzydła. Słychać opętańczy wrzask bólu, który potęguje się, gdy Wilhelm sięga prawą dłonią do oczu Edwina, a lewą do oczu Edmunda i wyrywa je. Następnie okrzyki nasilają się, gdy sługa obrywa im uszy, a milkną, gdy skorzystawszy z tych wrzasków, wyrywa im obu języki. Następnie Wilhelm bierze niedokończony list i drze go na kawałeczki, po czym teleportuje się z powrotem na dziedziniec.]

[Wilhelm] A chciałem po dobroci. A teraz jesteście jak te kitajskie małpki, nic złego nie ujrzycie, ani nie usłyszycie, ale, co najważniejsze, nie powiecie.

[Albert] [zza bramy] Em… Słyszeliście te opętańcze wrzaski?

[Rycerze] Ehe.

[Albert] Wiecie co? Wrócimy może lepiej z posiłkami.

[Wilhelm] [do siebie] No i masz… Teraz muszę odeprzeć oblężenie, nie pozwolić żeby zepsuło imprezę i na dodatek, kurde, posprzątać całe pole bitwy, żeby Konstant, jak wróci, o niczym się nie dowiedział. Ech [ze zrezygnowaniem], życie to dziwka i na dodatek nawet nie moja.

 

Udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments