[Wolfgang] [trzymając w olbrzymiej dłoni srebrny nóż] Myślicie, że będzie żywe?
[Snori] Co, będzie żywe?
[Wolfgang] No… jedzenie.
[Snori] [ze zdziwieniem] Co ty pieprzysz?
[Wolfgang] No, bo po co by dawali nóż i to drugie takie śmieszne?
[Snori] [z poirytowaniem] To dekoracja, imbecylu.
[W tym momencie zaczyna grać „O Fortuna”, otwierają się drzwi i do pomieszczenia wchodzi Konstant Drachenfels z „Kurierem Imperialnym” w ręku. Jego zamyślony wzrok omija jakimś trafem drużynę bohaterów, a sam czarnoksiężnik udaje się w kierunku swego krzesła zdobionego wyrytym monogramem „D”. Zasiada, po czym rozkłada gazetę i zaczyna czytać.]
[Lorindil] [oderwawszy się z trudem od spaczenia, szeptem] Ej, czy to nie jest?…
[Snori] [również szeptem] Niemożliwe…
[Lorindil] No, ale kto to mógłby być? Patrz jak on jest ubrany.
[Snori] Dalej niemożliwe…
[Lorindil] Aura zła, olbrzymia sylwetka, nieomal materialna magia w powietrzu dookoła niego…
[Snori] Mówię ci pało, że to nie może być Gnori…
[Lorindil] [ze zdziwieniem] Kto?
[Snori] On działa tylko w okolicach Karak-Varn.
[Lorindil] Kim jest Gnori?
[Snori] Jak „kim jest Gnori”? Nie wiesz, kto to Gnori?
[Lorindil] Nie mam bladego pojęcia.
[Snori] Ha, wy pały z lasu to nic nie wiecie. Gnori to najsłynniejszy krasnoludzki rozbójnik.
[Lorindil] Ale…
[Snori] Najwyższy spośród krasnoludów Karak-Varn, napada na bogatych i daje biednym…
[Lorindil] To chyba najgłupsze, co w życiu słyszałem.
[Wolfgang] Ten pan to kucharz?
[Lorindil] Zmieniam zdanie.
[Wolfgang zaczyna przyglądać się gazecie Drachenfelsa. Patrzy dłuższą chwilę po czym zwraca się do Czarnoksiężnika wrzeszcząc przez pół sali.]
[Wolfgang] Ta gazeta, to ona stara jest!
[W tym momencie Lorindil i Snori z przerażeniem w oczach nurkują pod stół. Konstant upuszcza gazetę i ze zdziwieniem w oczach przygląda się gościom, których dotychczas nie zauważył. W tym samym momencie do sali z hukiem wpada Wilhelm. Zorientowawszy się o co chodzi, demon uderza się otwartą dłonią w głowę, po czym obraca się na pięcie i stara się wyjść z pomieszczenia. Drachenfels nie patrząc w tamtym kierunku wykonuje gest dłonią, drzwi zamykają się przed twarzą Wilhelma. Sługa ze zrezygnowaniem opiera o nie czoło, mamrocze jakąś demoniczną modlitwę pod nosem, po czym odwraca się ponownie i przykleja uśmiech na twarz.]
[Konstant Drachenfels] Wilhelm powiedz, mój ty podstępny gadzie, co robią śmiertelnicy w mojej jadalni podczas mojego śniadania?
[Wilhelm] [wciąż uśmiechając się] No więc zaszło drobne nieporo…
[Konstant Drachenfels] [unosząc dłoń] Poczekaj chwilę.
[Drachenfels inkantuje formułę magiczną i pstryka palcami. Lorindil i Snori uderzają z impetem w blat stołu, po czym, już o własnych siłach, wyczołgują się pospiesznie i zasiadają na swoich miejscach.]
[Konstant Drachenfels] Mów dalej.
[Wilhelm] Tak, no więc…
[Wolfgang] Przepraszam, czy jest pan kucharzem?
[Konstant Drachenfels] Kucharzem?
[Wilhelm] [zgasiwszy uśmiech, przez zęby] To jest Herr Konstant Drachenfels, hrabia okolicznych…
[Wolfgang] Drachenfels?! Na Ulryka! [potrąca swoich towarzyszy, którzy udają, że ich nie ma] Chłopaki, to jest ten zły! Trzeba go zabić! Na Ulryka!
[Wilhelm] [do siebie] Czemu, do cholery, wszyscy mi dzisiaj przerywają?
[Wielki Czarnoksiężnik powoli unosi się ze swego miejsca. Wolfgang natomiast wyjmuje swój miecz i rusza na Drachenfelsa.]
[Wolfgang] Na Ulryka!!!
[Wilhelm] [siada niepocieszony i rysuje uśmieszki w brudzie na posadzce] I po zabawie…
[Ulrykanin podbiega do Czarnoksiężnika, ten natomiast pstryka palcami, po czym chwyta przeciwnika za gardło dłonią w pancernej rękawicy oraz, ku oszołomieniu prawie wszystkich na sali, unosi olbrzymiego człowieka jedną ręką do góry. Uśmiecha się nieznacznie i rzuca nim jak zabawką w kierunku najbliższej ściany. Wolfgang uderza o nią plecami, co powoduje, że jeden z gobelinów na niej wiszących, opada mu na głowę. Gobelin przedstawia księżyc Morrslieb, któremu artysta doprawił twarz, a na niej paskudny szyderczy uśmiech. Człowiek podnosi się z trudem z ziemi, jednak w tym momencie ozdobna tkanina rozświetla się na chwilę zielonkawym światłem, po czym twarz księżyca ożywa i zaczyna demonicznie się śmiać.]
[Gobelin] [chrapliwym, lekko przypominającym gobliński, głosem] Natenczas pan nasz dary ostawił…
[Wilhelm] [lekko ożywiony, przyłącza się do znanej mu rymowanki] Sługom swym wiernym ucztę dziś sprawił…
[Gobelin] [chichocząc] Nie chcąc go obrazić i w wielkiej radości…
[Wilhelm] [radośnie] Obedrzem ofiarę do kości, do kości!
[Gobelin zaciska się mocno wokół głowy Wolfganga, a po chwili słychać odgłosy darcia, chrupania oraz stłumione wrzaski człowieka. Spod tkaniny strumieniami zaczyna wypływać krew. Po paru chwilach człowiek pada na ziemię martwy, a gobelin pracowicie kontynuuje obżeranie jego ciała do kości. Konstant Drachenfels zwraca się natomiast w kierunku dwóch pozostałych śmiertelników.]
[Konstant Drachenfels] Wasza kolej.
[Snori z wściekłością w oczach wstaje i chwyta za topór. Lorindil odsuwa się krok do tyłu i unosi kamień przemian nad głowę.]
[Snori] Ty cholerny bydlaku! To był mój przygłup! Urwę ci ten głupi łeb i wepchnę do dupy!
[Konstant Drachenfels] Śmiało, o niewysoki.
[Lorindil] [opętańczym szeptem] Ty Który Zmieniasz Drogi, wysłuchaj mej prośby…
[Snori rusza z okrzykiem bojowym na Czarnoksiężnika, natomiast w tym samym momencie, na sklepieniu nad głową Lorindila powstaje znikąd złowrogi, eteryczny wir.]
[Snori] [zamierzając się na Czarnoksiężnika] Giń, mroczna pokrako!
[Lorindil] [demonicznym głosem] …ześlij swą potęgę, zaprowadź swe rządy, wskaż nam drogę!
[Gdy Lorindil kończy wypowiadać ostatnie słowa, z wiru nad jego głową wystrzeliwuje fioletowy promień energii i uderza krasnoluda. Snori pada na ziemię i zaczyna wić się z bólu. Po chwili jednak podnosi się. Jego fizyczna powłoka zaczyna się zmieniać. Jego nogi kurczą się, wyrasta mu ogon przypominający ogon skorpiona, twarz wydłuża się i kształtuje na kształt pyska kozy, na głowie wyrasta lwia grzywa.]
[Lorindil] [ze wściekłością] Co?! No do ciężkiej cholery!!! Modlę się o błogosławieństwo, do największej potęgi magicznej Chaosu i co dostaję?! Zmutowanego krasnoluda?! Co to ma znaczyć?! Fujara nie bóg Chaosu! Esmeralda, halflińska bogini ogniska domowego ma więcej mocy!
[Wilhelm] [kołysząc się w tył i do przodu] Myślę, że nierozważnym jest znieważać Potęgi Chaosu.
[Lorindil] I co mi zrobi?! Zamieni mnie kurde w owieczkę?!
[W tym momencie z magicznego wiru wystrzeliwuje drugi promień i uderza w Lorindila zamieniając go w… owieczkę.]
[Wilhelm] Taaak, dzisiaj na obiad spacz-baranina.
[Istota, w którą zamienił się Snori widząc owieczkę, zmienia na nią cel ataku. Dopada nieszczęsnego Lorindila i ukąsiwszy go zatrutym ogonem, odrywa mu głowę i chlapiąc na wszystkie strony posila się. Jest tak zaabsorbowany jedzeniem, że nie zauważa podstępnie zachodzącego go od tyłu gobelinu, który przepuszcza niespodziewany atak i podobnie jak to miało miejsce w przypadku Wolfganga, dusi ofiarę, po czym obżera wszystko, co żywe do kości.]
[Konstant Drachenfels] [zwróciwszy oczy w kierunku wiru Chaosu] Czego się wtrącasz?
[Tzeentch] [z Otchłani, głosem tysiąca cierpiących dusz] Grzeczniej Konstant…
[Wilhelm] [z nagłym ożywieniem] Bo co, zamienisz [z naciskiem] GO w owieczkę?
[Z wiru ponownie uderza promień energii tym razem trafiając Wielkiego Czarnoksiężnika. Ten stoi jednak tak samo, jak poprzednio, jego powłoka fizyczna pozostaje nie zmieniona.]
[Wilhelm] [do siebie] Szlag.
[Konstant Drachenfels] [lekceważąco] Nie żartuj sobie. W ogóle to wybacz, ale jesteśmy w trakcie śniadania.
[Drachenfels kiwa dłonią, wir na suficie znika.]
[Konstant Drachenfels] [do Wilhelma] Wstawaj leniwy zdrajco, trzeba tu posprzątać.
[Wilhelm wstaje, podchodzi do ściany, wkłada w nią dłoń, która przechodzi na drugą stronę i wyjmuje miotłę, po czym mrucząc pod nosem przekleństwa zabiera się do sprzątania. Po chwili do sali wkracza ghoul Pierre wwożąc na ruchomym stoliku trzy zakryte tace.]
[Pierre] Nasza śniadanie gotowy!
[Konstant Drachenfels] [zasiadając do stołu] Znakomicie.
[Wilhelm] [otworzywszy szeroko oczy] Nie, baranie! Już nieaktualne!
[Drachenfels wskazuje Wilhelma palcem, z którego wypływa wiązka energii, która boleśnie godzi Wilhelma w plecy.]
[Wilhelm] [skarconym głosem] Ał.
[Konstant Drachenfels] Zamknij się Wilhelm i sprzątaj. [do Pierra] Dawaj to śniadanie.
[Pierre podchodzi do stołu z dużą gracją. Stawia półmiski przed Konstantem, po czym robi dwa kroki do tyłu i klaszcze w ręce. Na ten sygnał półmiski odkrywają się same. Na tacach znajdują się trzy „wyrzeźbione” z mięsa figurki przedstawiające snotlingi. Figurki wydają się być żywe, poruszają się po tackach, a gdy zauważają Drachenfelsa, zaczynają rzucać w niego mięsnymi klopsami. Konstant uderza w jednego pięścią, ale nie jest w stanie nic mu zrobić.]
[Konstant Drachenfels] [ująwszy pokrywkę od tacy, jak tarczę, osłaniając się przed atakami] Niech zgadnę… Mięsne golemy?
[Wilhelm] [wyraźnie drżącym głosem] No, na to wygląda. Tak, e, to co… mam, e, zabić Pierra, czy coś?
[Konstant Drachenfels] Nie, nie, to nie będzie konieczne. Mam chyba pogląd, kto tutaj, obdarzony demonicznymi mocami, przyzwał te istoty do życia. Jak również wiem, kto będzie kolejny eon sprzątał psią kupę… [uświadomiwszy coś sobie] O właśnie, pies… [w kierunku korytarza] Pikuś!
[Do sali wbiega radośnie szczeniaczek.]
[Konstant Drachenfels] [patrząc na Pikusia] Nawet nie zapytam „kto”, bo to już wiem [patrząc na Wilhelma], ale zapytam jednak „co”, zrobiłeś, Wilhelmie, z moim psem?
[Wilhelm] Ja nie! To on sam tak! Słowo!
[Konstant Drachenfels] [wciąż odpierając ataki mięsnych, niezniszczalnych golemów] Tak, twoje słowo… Pikuś, bierz je.
[Pikuś wskakuje na stół i łapczywie pożera po kolei wszystkie trzy golemy. Z jego brzuszka dochodzą odgłosy szamotaniny. Po chwili Pikusiowi się odbija, a odgłosy milkną.]
[Konstant Drachenfels] Dobry piesek… [złowrogo] zły demoniczny sługa.
[Wilhelm] [urażonym głosem] Ale, ja naprawdę niechcący…
[Konstant Drachenfels] Zamknij się, Wilhelm. Wyprowadź Pikusia na spacer, potem weź miotłę i zabierz się za sprzątanie zamku. Kiedy skończysz zabierz się ponownie… a potem ponownie… i ponownie.
[Wilhelm] To może od razu Pan mnie odeśle do Otchłani, czy coś?
[Konstant Drachenfels] Tak, chciałbyś, cwana bestio. Do roboty… A i zrób mi jeszcze w międzyczasie śniadanie, a kucharza spal… i lepiej żeby śniadanie było równie martwe, jak kucharz.
[Wilhelm] Ja wohl… [do siebie] co za przeklęte życie.
[W tym momencie obok Wilhelma materializują się duchy naszych trzech bohaterów przypominające żywe wersje siebie jeszcze przed przemianami i niefortunną bitwą.]
[Wolfgang] [skonfundowany] E, to tego…
[Snori] [histerycznie] Co z nami będzie?!
[Elf spogląda jedynie ślepo w przestrzeń.]
[Wilhelm] [zmęczonym głosem] A tak, wy. No cóż, dotarliście do celu swojej podróży, polegliście mężniej lub mniej mężnie i teraz udacie się tam, gdzie wszyscy po śmierci w tym zamku…
[Snori] [przerywając Wilhelmowi, dalej histerycznie] Wiedziałem! Pójdziemy do piekła!
[Wilhelm] [zdziwiony] Co? Gdzie? Nie, debilu… Dostaniecie komnatę, jak wszyscy przed wami i będziecie straszyć waszych następców przez wieczność. [nagle, zamyślony jakby coś zrozumiał] Aaa… No tak, trochę fakt. No cóż, za mną ferajna.
[Kurtyna opada, ale za moment unosi się. Oczom widowni ukazuje się korytarz z wieloma drzwiami po jednej i drugiej stronie. Wilhelm idzie przodem. Za nim, niepewnie rozglądający się bohaterowie. Korytarz nie ma końca.]
Koniec Aktu I