[Lorindil] Mam nieodparte wrażenie, poparte doznaniami zmysłu wzroku, iż towarzystwo nasze umniejszył brak jednej persony.
[Snori] Eee… W sensie?
[Lorindil] Ten głupek sprzed bramy nam zwiał.
[Snori] A.
[Wolfgang] Na Ulryka!
[Lorindil] [patrząc wymownie na Wolfganga] Na szczęście, jak widać, na deficyt głupków nie możemy narzekać.
[Snori] Dobra, nieważne. Skopiemy mu zad, jak go spotkamy po drodze do skarbu. A jak już przy tym jesteśmy… gdzie zaczynamy szukać?
[Lorindil] Do wyboru mamy przeszukanie stajni, jednej z baszt… albo możemy uderzyć wprost na główny budynek. Zasadniczo śmiem wątpić, aby skarbiec znajdował się stajni lub którejś z baszt, więc proponuję od razu…
[Snori] Czekaj, czekaj! Wy drzewołazy nie macie pojęcia na temat szukania czegokolwiek innego niż grzybki-halucynki i szyszki. Każdy głąb wie, że skarb, to nie tylko to, co znajdziemy w samym SKARBCU. Kosztowności, pieniądze, dzieła sztuki, magiczne przedmioty będą porozrzucane w każdym zakątku tego zamku. Musimy więc przeczesać dokładnie już te początkowe pomieszczenia.
[Lorindil odwraca się, patrzy w stronę rozsypującej się stajni, po czym zwraca się z wyrzutem w oczach w stronę krasnoluda.]
[Lorindil] Mam wrażenie, że po prostu robisz wszystko żeby nie przyznać mi racji.
[Snori] Pieprzysz… co nie, Wolfgang?
[Wolfgang] Co „nie”?
[Snori] No… To idziemy przeszukać stajnię!
[Krasnolud żwawo rusza w kierunku stajni i znika w jej wnętrzu. Na dziedzińcu zostają Wolfgang i Lorindil. W pewnym momencie ich uwagę przykuwa trup osła. Stają nad nim i w milczeniu rozmyślają (a przynajmniej jeden z nich rozmyśla, drugi tylko stoi). Stoją tak dobre kilkanaście sekund.]
[Lorindil] Jak myślisz, co to tu robi?
[Wolfgang] [po chwili dłuższego namysłu] Gnije.
[Lorindil] [beznamiętnym głosem] Wolfgang, jak na imię twemu ojcu?
[Wolfgang] Ulrich!
[Lorindil] A jego ojcu?
[Wolfgang] Ulrich!
[Lorindil] A twym bogiem jest…
[Wolfgang] Na Ulryka! Ulryk!
[Lorindil] I zarządca waszej wsi, karczmarz i inne osoby publiczne również nosiły imię…
[Wolfgang] Ulrich!
[Lorindil] Taaaak, zaczynam dostrzegać pewną prawidłowość. A gdy przypuszczalnie w waszej wiosce urodził się jakiś, dajmy na to, mutant, kaleka lub osoba dotknięta, powiedzmy, upośledzeniem umysłowym, to zapewne w ramach szacunku dla bóstwa dostawała na imię odrobinę inaczej, jednak wciąż w wilczych klimatach?
[Wolfgang] Hę?
[W tym momencie przerywa im wybiegający ze stajni krasnolud.]
[Snori] Chooooduuuuu!
[Za jego plecami wrota stajni otwierają się z trzaskiem, a ze środka z impetem wyjeżdża powóz. Jest cały czarny, zdobiony, ciągną go dwa końskie szkielety, a na koźle zasiada woźnica pozbawiony głowy, dzierżący olbrzymią kosę. Widząc to elf zdejmuje łuk i wypuszcza w kierunku woźnicy strzałę. Ta jednak nie robi na nim żadnego wrażenia. Zorientowawszy się w sytuacji, Wolfgang wyjmuje swój miecz i z okrzykiem unosi go ku górze. Krasnolud również zatrzymuje się i staje przygotowany ze swym toporem. Kiedy powóz jest już przy bohaterach w tle słychać pstryknięcie palcami. Powóz, konie i woźnica zamierają w bezruchu, deszcz przestaje zacinać. Drużyna staje zdezorientowana. Drzwi budynku głównego otwierają się z hukiem, wychodzi zdenerwowany Wilhelm z sakwą w ręku. Podchodzi do trzech śmiałków.]
[Wilhelm] Chłopaki… No co jest?
[Snori, Lorindil, Wolfgang] ?
[Wilhelm] Pierwsza przygoda w zamku szalonego czarnoksiężnika, pełnym demonów, zjaw, upiorów, strzyg, innych istot eterycznych i jednego diabła? Co wy tutaj chcecie zdziałać tą nieumagicznioną bronią? Na wszystkich mrocznych bogów, podejdźcie tu!
[Drużyna staje wokół Wilhelma, a ten zaczyna wyjmować z sakwy różne przedmioty, które fizycznie nie mają prawa się w niej zmieścić.]
[Wilhelm] Dobra, elf dostanie trochę magicznych strzał dalekiego lotu, człowiek nowy miecz…
[Wolfgang] Miecz mam z dziada pradziada, tylko nim władam!
[Wilhelm] [z poirytowaniem w głosie] To sobie nim chleb smaruj! Ech… No dobra, to dostaniesz w takim razie… [szpera w sakwie] magiczny, e, smar, którym będziesz nacierał, e, broń… [szeptem] czego to się nie robi dla rozrywki… [wręcza Wolfgangowi słoiczek i odwraca się w stronę krasnoluda] A ty to pewnie masz z jeszcze starszego dziada i przedwiecznego pradziada ten topór?
[Snori] Ehe.
[Wilhelm wyciąga z sakwy papierek z jakimś rysunkiem, oblizuje jedną jego stronę i przykleja do ostrza krasnoludzkiego topora.]
[Wilhelm] Proszę, run powrotu! A teraz do roboty, bo idzie wam jak, za przeproszeniem, Ulrykanom myślenie.
[Wilhelm znika w budynku głównym. Słychać pstryknięcie palców. Powóz, woźnica, konie znowu ruszają, deszcz znowu zaczyna padać. Celnym strzałem z łuku elf posyła swą nową strzałę w samo serce woźnicy, krasnolud podcina jednemu z koni nogi toporem nogi, Wolfgang nie trafia mieczem w powóz. Po chwili bohaterowie zaczynają, z kamiennymi twarzami, poszukiwania we wraku powozu.]
[Lorindil] Snori… co tu się właściwie stało?
[Snori] Kurde, długouchy, nie zadawaj trudnych pytań, tylko szabruj!
Świetne!
[Wilhelm] [z poirytowaniem w głosie] To
sobie nim chleb smaruj!
Ech… No dobra, to dostaniesz w takim
razie… [szpera w sakwie]
magiczny, e, smar, którym będziesz nacierał,
e, broń…
Dzięki, cieszę się, że się podoba.