Akt 2

Scena 1: Jesteśmy z SS!

orytarz zamkowy, na którego końcu znajdują się ciężkie drzwi wejściowe budynku. Na podłodze leży gruby, czerwony, mocno zakurzony dywan. Pod jedną ze ścian stoi rząd równie zakurzonych, dębowych krzeseł, nad którymi wisi galeria starych i niestety również oblazłych kurzem obrazów. Znajduje się tu także sporo drzwi prowadzących do innych części zamku. W pewnym momencie jedne z nich otwierają się i wkracza Wilhelm z miotłą w jednej i zmiotką w drugiej ręce. Sługa rozgląda się wnikliwie po pomieszczeniu, po czym uderza się otwartą dłonią w głowę i przeklina pod nosem.]

[Wilhelm] No do jasnej cholery! Przecież to mi zajmie eon…

[Nagle demon wydaje się spostrzec widownię i zwraca się do niej.]

[Wilhelm] [chowając za plecami miotłę] Proszę wybaczyć, nie zauważyłem Państwa. Witam! Witam w drugim akcie! Jak zapewne Państwo pamiętają, po niefortunnym wypadku z udziałem sił poza naszą kontrolą mamy aktualnie w zamku deficyt poszukiwaczy przygód. Ja sam zaś mam swoje problemy. [przyjmując konspiracyjny ton] Mam podstawy sądzić, że ktoś podstępnie rozrzuca kurz w Zamku. Sami Państwo spojrzą na ten korytarz. Sprzątane tu było nie dalej jak za Magnusa Pobożnego… I co? Syf…

[W tym momencie jednymi z drzwi wchodzi nurgling Blup i od razu rusza do kolejnych. Kiedy już ma chwycić za klamkę, nagle przystaje i kicha tak głośno, że spadają dwa obrazy ze ścian. Z buzi Blupa po kichnięciu wyłania się całkiem spora chmurka kurzu. Z wyrazem zadowolenia na twarzy nurgling otwiera drzwi i opuszcza korytarz. Widząc to Wilhelm rusza w pościg.]

[Wilhelm] Ty mała cholero, jak cię dorwę…

[Jednak w tym właśnie momencie słychać kołatanie do drzwi frontowych. Wilhelm zamiera w pół kroku, poprawia liberię i odstawiwszy miotłę pod ścianę, rusza z dumnie podniesioną głową w kierunku drzwi, po czym z trudem je otwiera. Jego oczom ukazuje się para dzieci, chłopiec i dziewczynka, ubranych w tuniki z namalowaną na froncie kometą z podwójnym warkoczem. Dzieci mają do pasa przytroczone drewniane młoty, a w rękach trzymają worki.]

[Wilhelm] [z dostojną manierą w głosie] Czego?

[Guenther] Nazywam się Guenther, a to jest Klara [z radością w głosie] jesteśmy z SS!

[Wilhelm] Że skąd jesteście?!

[Klara] Z SS! Skauci Sigmara, hufiec trzeci!

[Wilhelm] Eee, w sensie… harcerze?

[Guenther i Klara] Tak!

[Wilhelm] [do siebie] O ja pieprzę… Nie dość, że od tego kurzu dostaję powoli pylicy, to jeszcze zaczynam mieć zwidy i omamy. Muszę, po prostu muszę zmienić profesję… Może zostanę Ogarem Khorne’a, albo co…

[Guenther] W ramach wspierania kultu…

[Wilhelm] [wchodząc mu w słowo] Czekaj, czekaj… Niech zgadnę… Sprzedajecie ciasteczka i z uzbieranych pieniędzy postawicie nieopodal świątynię Sigmara, prawda?

[Guenther i Klara] Tak!

[Wilhelm] Chociażby w trosce o moje zdrowie psychiczne, mogliście zaprzeczyć.

[Guenther] Skaut Sigmara nigdy nie kłamie! To jak, kupi pan trochę ciasteczek?

[Wilhelm] Oczywiście…

[Guenther i Klara] Świetnie!

[Wilhelm] …ale pod warunkiem, że będą zrobione z wybebeszonych rytualnie wnętrzności Wielkiego Teogonisty, pomieszane z krwią Imperatora i podane w czaszce matki przełożonej kultu Shallyi.

[Guenther i Klara]

[Wilhelm] [z trudem zamykając drzwi] Tak myślałem… A teraz won bachory z mojego dziedzińca.

[Guenther] [wkładając nogę między drzwi a ścianę] Chwila…

[Wilhelm] [do siebie] Hm, muszę tam zainstalować jakieś ostrze… zbyt często to się dzieje.

[Klara] Czy nie zdaje sobie pan sprawy, jak ważne jest wspieranie kultu Patrona Imperium?

[Guenther] W końcu zabijał niegdyś gobliny, żeby i tobie, i mnie żyło się lepiej.

[Klara] [niewinnym głosem] No a poza tym, chyba nie chcemy spłonąć na stosie jak jakiś heretyk, prawda?

[Wilhelm] [z oczami pełnymi nienawiści] A’propos płonięcia… [nagle jakby przypomniał sobie o czymś, przykleiwszy „życzliwy” uśmiech] E, jasne, że kupię! Pewnie, chętnie wesprę kult Sigmara!

[Guenther] Naprawdę?

[Wilhelm] [wręczając monety] Mhm, oto pieniądze.

[Klara] [podając woreczek] Znakomicie! Oto ciasteczka…

[Wilhelm] Mam jeszcze przy tej okazji dla was prezent.

[Guenther i Klara] ?

[Wilhelm] Macie już w waszym hufcu maskotkę?

[Guenther] E, nie mamy. A powinniśmy?

[Klara] Tak! Maskotkę, świetny pomysł!

[Wilhelm] No właśnie… Czekajcie, wujek Wilhelm zaraz wam załatwi świetną maskotkę. [za siebie, w demonicznej mowie] Blup! Blup, wstrętny mały padalcu, rusz się tu!

[Blup podbiega do drzwi i z zaciekawieniem przygląda się dzieciom.]

[Guenther] Co to ma być?

[Klara] [radośnie] Żabka!

[Wilhelm] No właśnie… żabka.

[Guenther] [podejrzliwie] E, a czy ona w ogóle coś potrafi?

[Wilhelm] Mnóstwo rzeczy!

[Guenther] Na przykład?

[Wilhelm] [do siebie] Roznosi zarazę, mały bękarcie.

 

[Wilhelm kopie Blupa z całej siły, ten odlatuje, odbija się od jednej ściany, potem od przeciwległej, potem ląduje na tym samym miejscu, na którym stał i wciąż uważnie, niewzruszony obserwuje dzieci.]

[Wilhelm] Fajne? To świetnie… A teraz zabierajcie go, bo nie mam czasu.

[Wilhelm podnosi Blupa i podaje go rozradowanej Klarze.]

[Guenther] Niech Sigmar w podzięce…

[Wilhelm zatrzaskuje drzwi.]

[Wilhelm] [do siebie] Niech Nurgle w podzięce ześle na ciebie, za pomocą tego małego padalca, wszelkie zarazy świata. Dobra, pozbyłem się szkodników… co to ja robiłem? A, tak [ze zrezygnowaniem chwytając miotłę], spędzałem wieczność na pracach domowych…

[W tym momencie rozbrzmiewa „O Fortuna” i na korytarz wkracza Konstant Drachenfels.]

[Wilhelm] [lekko kłaniając się] Dzień dobry, Herr Drachenfels.

[Konstant Drachenfels] Nie podlizuj się, tylko idź przygotuj mój powóz.

[Wilhelm] [z nagłym ożywieniem] Ooo! A dokąd jedziemy? Wycieczka?! Świetnie! Już myślałem, że nic ciekawego się nie wydarzy…

[Konstant Drachenfels] Wilhelmie, JA wyjeżdżam… TY zostajesz i sprzątasz do odwołania. Jadę do lasu Athel Loren, nie będzie mnie jakiś czas, ale jak wrócę, to ten zamek ma się błyszczeć.

[Wilhelm] [rozpaczliwym tonem] Ale, ale… Ja też chce jechać!

[Konstant Drachenfels] Nie zmuszaj mnie, do bycia okrutnym… Przygotuj mój powóz… Natychmiast!

[Konstant Drachenfels opuszcza korytarz.]

[Wilhelm] [do siebie] To niesprawiedliwe! Mam zostać sam w tym przeklętym Zamku i odkurzać, podczas, gdy on będzie się bawił w palenie i plądrowanie lasu?! [nagle zmieniwszy ton] Ale zaraz… nie będzie go… do Loren daleko… Hm, hm. [z nagłą radością odrzucając miotłę] Wolna chata!

Udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments