[Snori] [do Wilhelma] Czy was popieprzyło?! Co wy, do cholery, trzymacie w tym zamku?!
[Wilhelm odkłada gazetę, rozsiada się wygodnie na krześle, robi zamyśloną minę i zaczyna wyliczać pokazując na palcach.]
[Wilhelm] Hmmmm, mniejsze demony, średnie demony, większe demony [ziew], zwierzoludzi, mantykory, elementale, ghoule, zombie, wszelakich innych ożywieńców… aaaa zresztą… nie będę psuł zabawy… [po chwili] A co?
[Snori] [z poirytowaniem w głosie] Na Grungniego, ja ci chyba jednak strącę ten głupi łeb.
[Wilhelm] [ziewając przeciągle] Jest za wcześnie na zabawę.
[Demon wraca do lektury gazety. Elf, krasnolud i człowiek zdyszani zajmują miejsca przy tym samym stole. W pewnym momencie Wilhelm ożywia się.]
[Wilhelm] Ej! Widzieliście co tu piszą?! Magnus Pobożny nie żyje!
[Lorindil] Od paruset lat o ile mnie pamięć i historia ludzkości nie mylą…
[Wilhelm] Poważnie? [z rozczarowaniem w spojrzeniu odrzuca gazetę] Tu nigdy nie ma świeżych wiadomości… Ale fakt faktem szkoda Magnusa, zabawny był. No nieważne, kiedyś trzeba będzie chłopa ożywić i zapytać jak tam mu się wiedzie w królestwie umarłych. [chichocząc] Pewnie niezłe miał kocenie jak przyszedł… A co tam u was chłopaki? Jak leci penetrowanie Zamku?
[Snori] Czy wy tu w ogóle macie jakieś złoto?!
[Wilhelm] Oprócz tego, że nie ma złota w Górach Szarych… to owszem, mamy.
[Snori wskakuje na stół i z szaleństwem w oczach unosi topór nad głową Wilhelma.]
[Snori] W tej chwili gadaj, gdzie jest skarbiec, bo rozwalę ci łeb!
[Wilhelm z demoniczną prędkością również wstaje, ślini palec, po czym wyciera nim run na toporze krasnoluda.]
[Wilhelm] Wal…
[Snori uderza z całej siły, lecz mimo to topór zatrzymuje się na ciele demona i nie robi mu żadnej krzywdy. Krasnolud patrzy z niedowierzaniem na Wilhelma, po czym patrzy ze złością na topór i rzuca nim o podłogę. Zakłada ręce i siada z obrażoną miną.]
[Wilhelm] Słynny krasnoludzki refleks…
[Lorindil] Skoro już mamy za sobą bezmyślny pokaz agresji, to może zechciałbyś dobrowolnie nam pomóc?
[Wilhelm] [bez zastanowienia] Pewnie!
[Lorindil] Ale ja mówię poważnie.
[Wilhelm] [przejętym głosem, w tle zaczyna lecieć losowy kawałek z filmu Disneya] Ja też. Polubiłem was chłopaki, serio. Wiecie, mieszkając tu w tym pustym, ciemnym Zamku, otoczony przez bestie… [Wilhelm roni demoniczną łezkę] Czuję się osaczony… Tak naprawdę, to jesteście moimi jedynymi kumplami.
[Wolfgang] To smutne…
[Snori] Będę haftał.
[Lorindil] [ze zrezygnowaniem w głosie] Ech, to jest bez sensu.
[Wilhelm] Nie! Ja naprawdę chcę wam pomóc. [wyjmuje z kieszeni czarny kamień, który wydaje się pochłaniać światło] Popatrz, chciałeś spaczeń. Oto on! Jest twój.
[Wilhelm podaje elfowi kamień. Lorindil patrzy na niego podejrzliwym wzrokiem, ale nie może tego podarunku odmówić. Elf bierze kamień do ręki i chciwym wzrokiem zaczyna mu się przyglądać.]
[Wilhelm] No. Widzicie? Nie taki zły wujek Wilhelm jak go malują, co? Słuchajcie, wyglądacie na wykończonych. Przejdźcie do sali jadalnej, a ja przygotuję wam śniadanie.
[Snori] Ha! Akurat, musiałbym mózgu nie mieć.
[Wilhelm] Znaczy się, nie jesteś głodny?
[Snori] [hamując burczenie w pustym brzuchu] Nie!
[Wolfgang] Oj chodźcie, widzicie że się stara.
[Olbrzymi człowiek chwyta pod ramię elfa i obrażonego krasnoluda i wyprowadza ich z pomieszczenia. Wilhelm odczekuje aż drzwi za nimi się zamkną, po czym zdejmuje szlafrok, przeciąga się i klaszcze w dłonie. Pojawia się ghoul w nakryciu głowy kucharza i chochlą w ręku. Jego twarz zdobi bretoński wąs.]
[Wilhelm] Dzień dobry, Pierre.
[Pierre] [z wyraźnym bretońskim akcentem] Dżeń dybry szefie.
[Wilhelm] Pierre, przygotuj proszę ucztę dla trzech osób.
[Pierre] Tak szefie. Le standard? Zatrutowana ucztę ze wszystkiemi dodatkmi?
[Wilhelm] Nie, nie tym razem. Nie można się powtarzać. Mam inny pomysł…
[Pierre uśmiecha się, klaszcze w dłonie. Pojawia się pięciu zombie w fartuchach. Natychmiast zaczynają krzątać się po kuchni. Wilhelm zaciera dłonie i dogląda pracy.]