Akt 1

Scena 10: O poranku

uchnia zamkowa. Olbrzymie stoły, na nich porozrzucane różnego rodzaju tasaki, noże, widelce, garnki, patelnie. Niektóre z naczyń wyróżniają się naprawdę olbrzymimi rozmiarami. W centrum pomieszczenia stoi wielkie, opalane drewnem palenisko, przykryte metalową płytą. Na ścianach powbijane są duże, metalowe, poczerniałe haki. Przy jednym ze stołów zasiada Wilhelm. Oprócz swego tradycyjnego stroju ma na sobie jeszcze szlafrok z monogramem D oraz miękkie kapcie. Demon popija z kubka kawę (prosto z Arabii) i przegląda „Kurier Imperialny”. W pewnym momencie, drzwi do pomieszczenia otwierają się z hukiem i wpadają do środka nasi trzej bohaterowie. Wilhelm przygląda im się zaspanym wzrokiem znad gazety. Bohaterowie wyglądają na dosyć zaaferowanych. Zatrzaskują za sobą drzwi. Po chwili coś z impetem uderza w nie z zewnątrz, wściekle ryczy, drapie w nie… Po jakimś czasie wydaje się odchodzić, z zza drzwi słychać oddalające się odgłosy kopyt.]

[Snori] [do Wilhelma] Czy was popieprzyło?! Co wy, do cholery, trzymacie w tym zamku?!

[Wilhelm odkłada gazetę, rozsiada się wygodnie na krześle, robi zamyśloną minę i zaczyna wyliczać pokazując na palcach.]

[Wilhelm] Hmmmm, mniejsze demony, średnie demony, większe demony [ziew], zwierzoludzi, mantykory, elementale, ghoule, zombie, wszelakich innych ożywieńców… aaaa zresztą… nie będę psuł zabawy… [po chwili] A co?

[Snori] [z poirytowaniem w głosie] Na Grungniego, ja ci chyba jednak strącę ten głupi łeb.

[Wilhelm] [ziewając przeciągle] Jest za wcześnie na zabawę.

[Demon wraca do lektury gazety. Elf, krasnolud i człowiek zdyszani zajmują miejsca przy tym samym stole. W pewnym momencie Wilhelm ożywia się.]

[Wilhelm] Ej! Widzieliście co tu piszą?! Magnus Pobożny nie żyje!

[Lorindil] Od paruset lat o ile mnie pamięć i historia ludzkości nie mylą…

[Wilhelm] Poważnie? [z rozczarowaniem w spojrzeniu odrzuca gazetę] Tu nigdy nie ma świeżych wiadomości… Ale fakt faktem szkoda Magnusa, zabawny był. No nieważne, kiedyś trzeba będzie chłopa ożywić i zapytać jak tam mu się wiedzie w królestwie umarłych. [chichocząc] Pewnie niezłe miał kocenie jak przyszedł… A co tam u was chłopaki? Jak leci penetrowanie Zamku?

[Snori] Czy wy tu w ogóle macie jakieś złoto?!

[Wilhelm] Oprócz tego, że nie ma złota w Górach Szarych… to owszem, mamy.

[Snori wskakuje na stół i z szaleństwem w oczach unosi topór nad głową Wilhelma.]

[Snori] W tej chwili gadaj, gdzie jest skarbiec, bo rozwalę ci łeb!

[Wilhelm z demoniczną prędkością również wstaje, ślini palec, po czym wyciera nim run na toporze krasnoluda.]

[Wilhelm] Wal…

[Snori uderza z całej siły, lecz mimo to topór zatrzymuje się na ciele demona i nie robi mu żadnej krzywdy. Krasnolud patrzy z niedowierzaniem na Wilhelma, po czym patrzy ze złością na topór i rzuca nim o podłogę. Zakłada ręce i siada z obrażoną miną.]

[Wilhelm] Słynny krasnoludzki refleks…

[Lorindil] Skoro już mamy za sobą bezmyślny pokaz agresji, to może zechciałbyś dobrowolnie nam pomóc?

[Wilhelm] [bez zastanowienia] Pewnie!

[Lorindil] Ale ja mówię poważnie.

[Wilhelm] [przejętym głosem, w tle zaczyna lecieć losowy kawałek z filmu Disneya] Ja też. Polubiłem was chłopaki, serio. Wiecie, mieszkając tu w tym pustym, ciemnym Zamku, otoczony przez bestie… [Wilhelm roni demoniczną łezkę] Czuję się osaczony… Tak naprawdę, to jesteście moimi jedynymi kumplami.

[Wolfgang] To smutne…

[Snori] Będę haftał.

[Lorindil] [ze zrezygnowaniem w głosie] Ech, to jest bez sensu.

[Wilhelm] Nie! Ja naprawdę chcę wam pomóc. [wyjmuje z kieszeni czarny kamień, który wydaje się pochłaniać światło] Popatrz, chciałeś spaczeń. Oto on! Jest twój.

[Wilhelm podaje elfowi kamień. Lorindil patrzy na niego podejrzliwym wzrokiem, ale nie może tego podarunku odmówić. Elf bierze kamień do ręki i chciwym wzrokiem zaczyna mu się przyglądać.]

[Wilhelm] No. Widzicie? Nie taki zły wujek Wilhelm jak go malują, co? Słuchajcie, wyglądacie na wykończonych. Przejdźcie do sali jadalnej, a ja przygotuję wam śniadanie.

[Snori] Ha! Akurat, musiałbym mózgu nie mieć.

[Wilhelm] Znaczy się, nie jesteś głodny?

[Snori] [hamując burczenie w pustym brzuchu] Nie!

[Wolfgang] Oj chodźcie, widzicie że się stara.

[Olbrzymi człowiek chwyta pod ramię elfa i obrażonego krasnoluda i wyprowadza ich z pomieszczenia. Wilhelm odczekuje aż drzwi za nimi się zamkną, po czym zdejmuje szlafrok, przeciąga się i klaszcze w dłonie. Pojawia się ghoul w nakryciu głowy kucharza i chochlą w ręku. Jego twarz zdobi bretoński wąs.]

[Wilhelm] Dzień dobry, Pierre.

[Pierre] [z wyraźnym bretońskim akcentem] Dżeń dybry szefie.

[Wilhelm] Pierre, przygotuj proszę ucztę dla trzech osób.

[Pierre] Tak szefie. Le standard? Zatrutowana ucztę ze wszystkiemi dodatkmi?

[Wilhelm] Nie, nie tym razem. Nie można się powtarzać. Mam inny pomysł…

[Pierre uśmiecha się, klaszcze w dłonie. Pojawia się pięciu zombie w fartuchach. Natychmiast zaczynają krzątać się po kuchni. Wilhelm zaciera dłonie i dogląda pracy.]

Udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments