[Snori] [chwytając się za głowę] O kurde… Mój łeb… Co ja chlałem i czemu wiadrami?
[Lorindil] [szeptem] Zboczyłeś z drogi ci wyznaczonej i wpadłeś do rynsztoka egzystencji.
[Snori] Co?!
[Lorindil] [wstaje i podchodzi do krasnoluda] Powiedz… Nie masz czasem wrażenia, że którąkolwiek drogą w życiu byś nie poszedł i tak zajedziesz w to samo miejsce, chyba że na siłę opuścisz ów bezpieczny gościniec i krocząc pośród bezdroży w końcu zginiesz pożarty przez bezkres wyniszczony własną niemocą?
[Snori] Słuchaj, poczekaj chwilę, muszę coś wypić, bo mam wrażenie, że bełkoczesz bardziej niż zwykle.
[Lorindil] [z nieobecnym wyrazem twarzy] Nieważne, nieważne… Budź osiłka, musimy ruszać.
[Snori] Gdzie ty kurde chcesz ruszać?! Jakiś wredny gnom napieprza mnie po głowie wiadrem kamieni, a ty każesz mi się gdzieś ruszać… Zresztą duży nie wygląda najlepiej i chyba trzeba mu zmienić opatrunek.
[Lorindil] Spaczeń…
[Snori] Co?
[Lorindil] Musimy odnaleźć kamień przemian.
[Snori] Jaki znowu kamień? Ja tu przyszedłem po złoto!
[Lorindil] Wychodzi na jedno. Możesz wziąć mój udział w łupie, ale teraz musimy szybko dostać się do podziemi zamkowych. Wiedza i potęga czekają.
[Snori] Zaraz, zaraz… Czy właśnie oddałeś mi swoją działkę?
[Lorindil] Zapewniam cię mój mały, chciwy towarzyszu, że jakiekolwiek korzyści materialne jakie osiągniemy penetrując lochy zamku, są twoje.
[Snori wstaje. Przeciąga się nieznacznie, po czym lekko kopie Wolfganga w żebra.]
[Snori] Te, królewna… Wstawaj, robota czeka, dosyć leniuchowania.
[Wolfgang] [przecierając oczy] Moja głowa…
[Lorindil] Jesteście monotonni…
[Gargulce zwracają głowy w kierunku bohaterów.]
[Edmund] Te, Edwin, jak myślisz, jak daleko ci dotrą?
[Edwin] [ze znudzeniem w głosie] Ja wiem? Nie widzę maga…
[Edmund] No tak, ale zauważ, że elf już poczuł klimat. Jeszcze trochę i może będzie z niego jakiś pożytek w starciu z szefem.
[Edwin] [chichocząc] Z szefem? Oni nie dożyją nawet spotkania z nim.
[Edmund] Tak myślisz?
[Edwin] Jestem przekonany.
[Edmund] Hm, to może mały zakładzik?
[Edwin] Dobrze, ale o honor. Spłukany jestem.
[Edmund] Stoi.
[Edwin] Cicho, idą.
[Gargulce kamienieją. Drużyna podchodzi do drzwi wejściowych.]
[Snori] Te, elf, a co tam w ogóle się w tej baszcie stało? Nic nie pamiętam.
[Lorindil] Chcesz dłuższą wersję, czy krótszą?
[Snori] Prawdziwą.
[Lorindil] Dobrze. Wolfgang został ogłuszony przez bestię Chaosu. Ty natomiast dałeś się opętać magicznym siłom zaklętym w baszcie i wpadłeś w krwawy szał. Korzystając z łomu uśpiłem cię. Następnie… [głos Lorindila nagle zaczyna brzmieć jakby setka głosów zaczęła w różnym tempie mówić na raz] Następnie poczułem chłód w mroku, próżnia wezwała mnie: „Podróżuj mą ścieżką… przybądź… pomóż mi skazać świat ten na zagładę. Życie śmiertelne jest niczym w porównaniu z Otchłanią. Twe lęki zostaną wymazane z chwilą, gdy dzisiejsza noc dosięgnie wieczności. To co niegdyś było równowagą, dziś jest przełamane.” Cienie poczęły tańczyć, cienie spoza granic czasu i przestrzeni, wyobrażenia z otchłani, które zdusiły światło mego istnienia. Kroczyłem w Otchłani… Tu czas jest wędrowcem, a jam niezmienny. [głos Lorindila ponownie powraca do normalności] Wyjaśniło ci to cokolwiek?
[Snori] Czekaj, czekaj…
[Lorindil] Wiem, że to może być…
[Snori] Przypieprzyłeś mi łomem po głowie?!
[Lorindil] [ze zrezygnowaniem w głosie] Ech… Chodźmy, szkoda czasu…
[Elf przekracza próg. To samo czyni poirytowany krasnolud. Gdy do drzwi zbliża się Wolfgang tuż za nim o bruk rozbija się olbrzymi kamienny blok, który „urwał się” spod nóg jednego z gargulców. Lekko zdezorientowany człowiek również przekracza próg.]
[Edmund] Oszukujesz!
[Edwin] [obrażonym głosem] Jakbym oszukiwał, to bym trafił.