Akt 2

Scena 13: Powrót Hrabiego

zgórze, na nim olbrzymi płonący stos. W tle majaczy płonący Zamek. Na środku stosu Wilhelm, który jest przybity do pala za dłonie i nadgarstki gwoździami o zielonkawym połysku. Demon pogwizduje w nieco wolniejszej tonacji „Always look on the bright side of life” Monty Pythona. Mimo buchających płomieni, demoniczny sługa pozostaje w zasadzie nietknięty. Przyglądają się temu zebrani żołnierze imperialni z Bratem Albertem, Gostavem i Kurtem na czele. Inkwizytor ma zamyśloną minę. Gustav pociera w zadumie brodę, a Kurt wzdycha i buja się lekko do przodu i do tyłu stojąc na palcach nóg.]

[Kurt] [ze zniechęceniem] Długo jeszcze? Ile on się będzie palił? To nie po Sigmarowemu tak długo płonąć.

[Wilhelm] [przerywając pogwizdywanie, rozglądając się dookoła ze stoickim spokojem] No, chwilę jeszcze zejdzie. [nagle gniewnie] Może któryś z was patałachów wreszcie przyniesie jakiś magiczny kozik, albo znajdzie zwój z jakimś czarem odsyłającym, co bym przeniósł się do Otchłani zanim wróci szef i zrobi wam z dupy jesień średniowiecza?!

[Gustav] Milcz kanalio! Święte płomienie już wkrótce strawią twoje wiedźmie cielsko. Na Sigmara!

[Kurt] Ta, nie po to ustawialiśmy stos, żeby cię teraz dźgać. To głupie i nie po Sigmarowemu.

[Wilhelm] Wiem, że mam do czynienia z ekspertem od głupoty, ale chyba nawet ty widzisz, że wasz chytry plan niezbyt działa?

[Kurt] Brednie. Tak mówisz, bo chcesz nas wywieść w pole. Lada moment spłoniesz i to wiesz, dlatego stosujesz te swoje podłe sztuczki.

[Wilhelm] [przewracając oczami, histerycznie] Chcę ci pomóc, kretynie! Muszę się stąd ulotnić zanim…

[W tym momencie w tle rozbrzmiewa „O Fortuna”. Żołnierze imperialni podskakują jak oparzeni i nerwowo rozglądają się za źródłem złowrogiej muzyki. Chwilę potem na scenę z lewej strony wjeżdża czarny powóz z bezgłowym woźnicą smagającym batem szkieletowe konie. Brat Albert występuje przed szereg i daje sygnał żołnierzom, aby stali w gotowości.]

[Wilhelm] [zrezygnowany] Szlag… Brawo, teraz wszyscy mamy przerąbane!

[Powóz zatrzymuje się. Zapada grobowa cisza. Nagle drzwiczki powozu uchylają się i z wnętrza wyłania się dominująca sylwetka Konstanta Drachenfelsa. Wojskowi unoszą broń. Wielki Czarnoksiężnik omiata wzrokiem płonący zamek, zebrany tłum żołnierzy, stos, aż wreszcie jego spojrzenie pada na Wilhelma, który znowu nerwowo pogwizduje i ochoczo obserwuje niebo. Następnie Drachenfels powolnym, spacerowym krokiem zmierza w kierunku demona. Co rusz jakiś żołnierz stara się zagrodzić mu przejście, ale jakaś niewidzialna siła momentalnie spycha go na bok z drogi Czarnoksiężnika. W pewnym momencie przed Drachenfelsem staje jednak sam Brat Albert, a Kurt i Gustav pospiesznie ustawiają się przy nim.]

[Brat Albert] [władczym, groźnym tonem] A więc nareszcie spotykamy się, Drachenfels!

[Następuje krótka chwila absolutnej ciszy.]

[Konstant Drachenfels] [unosząc brew, gestykulując dłonią od niechcenia] Klecha, cicho.

[W tym momencie usta Brata Alberta dosłownie znikają z jego twarzy. Przerażony Inkwizytor poszukuje ich nerwowo dłońmi i rozpaczliwie szuka pomocy u swoich towarzyszy.]

[Kurt] [patrząc ze skonsternowaniem na Brata Alberta] Ej, co mu jest? Coś jest z nim nie tak, ale nie do końca potrafię powiedzieć co…

[Gustav] [histerycznie] Urwało mu ryja, matole!

[Kurt] [z zadowoleniem w głosie] Aaa… No fakt. [nagle z przerażeniem, patrząc pod nogi] Ej, ale gdzie są te jego usta, może spadły gdzieś na ziemię?

[Wielki Czarnoksiężnik omija zaaferowanych rycerzy i podchodzi do Wilhelma, który teraz udaje, że nie żyje.]

[Konstant Drachenfels] [ze stoickim spokojem] Wilhelm, dlaczego płonie mój Zamek?

[Wilhelm nadal udaje, że nie żyje. Drachenfels wzdycha.]

[Konstant Drachenfels]  Wilhelm, jeśli dalej będziesz mnie ignorował zamienię cię w amebę i umieszczę w zamkowej ubikacji.

[Wilhelm] [nagle otworzywszy oczy] Panie! Na dźwięk Pana głosu zmartwychwstałem!

[Konstant Drachenfels] Wilhelm, dlaczego płonie mój Zamek?

[Wilhelm] Tęskniłem, udała się podróż?

[Konstant Drachenfels] Wilhelm…

[Wilhelm] Pogoda dopisała?

[Konstant Drachenfels] [groźnie] Wilhelm!

[Wilhelm] No dobra. Przyznaję… To wszystko Pikuś!

[Żołnierze imperialni zaczynają otaczać Drachenfelsa.]

[Konstant Drachenfels] Wiesz co? Powiś tu trochę jeszcze, wrócimy do tej rozmowy.

[Konstant pstryka palcami. Po chwili pojawia się znikąd w wodnistej eksplozji olbrzymia kilkumetrowa istota humanoidalnych kształtów, której ciało składa się wyłącznie ze wzburzonej wody. Stojący najbliżej żołnierze zostają odrzuceni przywołaniem żywiołaka i ciężko lądują plecami na ziemi.]

[Konstant Drachenfels] [do żywiołaka] Zgaś zamek…

[Istota momentalnie przybiera postać węża i z niesamowitą prędkością rusza w kierunku Zamku. Po chwili zaczyna prześlizgiwać się po murach gasząc płomienie i topiąc napotkanych ludzi. Z lochów zamkowych nagle słychać przytłumiony krzyk.]

[Zahrruk] [w tle, z lochów] Ej! Co mi tu tą wodą leje?! Reumatyzmu dostanę!

[W tym czasie Kurt wyciąga miecz i rusza na Wielkiego Czarnoksiężnika z okrzykiem bojowym.]

[Kurt] [z mieczem uniesionym wysoko nad głową] Na Sigmara, giń!

[Konstant Drachenfels] [z westchnieniem] Chciałeś powiedzieć „ginę”.

[Rycerz wykonuje zamach, lecz Drachenfels bez wysiłku unika ciosu, po czym słychać pstryknięcie palcami Wielkiego Czarnoksiężnika, a jego prawą dłoń spowija momentalnie czarna poświata. Następnie Konstant wymierza rycerzowi pięścią przerażający cios w głowę, strącając ją z barków nieszczęśnika.]

[Gustav] [z przerażeniem] Kurt! [do Drachenfelsa] Na Sigmara! Zapłacisz za to! [do żołnierzy, władczo] Wojownicy Imperium! Wszyscy na niego jednocześnie! Nie da rady sam przeciw nam wszystkim!

[Konstant Drachenfels] Och, ależ ja nie jestem sam… [w kierunku powozu] Śmierć!

[Śmierć] [z powozu] Tak?

[Konstant Drachenfels] Byłabyś tak miła i zdziesiątkowała najeźdźców, podczas gdy ja utnę sobie pogawędkę z moim sługą?

[Śmierć] Oczywiście, Konstant.

[Śmierć, pod postacią elfki, wychodzi z powozu i rusza w kierunku żołnierzy. Następnie wyjmuje sztylet i rozpoczyna rzeź. Ludzie padają jak muchy, gdy śmierć błyskawicznie przemieszcza się między nimi. Szeregi wojsk imperialnych opanowuje panika.]

[Konstant Drachenfels] [do Wilhelma] Co do ciebie Wilhelm… Zasada zabawy jest taka: prawda i tylko prawda sprawi, że kara będzie łagodna. Każde kłamstwo natomiast to dodatkowy eon cierpienia. Rozumiemy się?

[Wilhelm] [pokornie] Tak Panie. Ale to naprawdę wszystko Pikuś! Słowo daję.

[W tym momencie na scenę wbiega Pikuś i nonszalancko, bezceremonialnie ogryza nogę jednego z uciekających żołnierzy. Trzymając wyrwaną kończynę w pyszczku, patrzy sarnim wzrokiem na Drachenfelsa.]

[Wilhelm] [nienawistnie, do Pikusia] Ty podła kanalio… [do Drachenfelsa] Ale Panie! To naprawdę nie moja wina! Tylko ja dzielnie broniłem Zamku. Wszyscy inni mieli to gdzieś, albo przeszkadzali [do Pikusia] Pikuś! [ponownie do Drachenfelsa] Nawet wygrałem sąd boży. Tylko Sigmar to łajza i nie umie przegrywać.

[Nagle z bezchmurnego nieba uderza w demona piorun.]

[Wilhelm] [dymiąc] Ał.

[Konstant Drachenfels] [beznamiętnie] Jak skończysz płonąć i dymić, to idź po mop. Przez ciebie cała podłoga w Zamku jest mokra od żywiołaka wody. [oddalając się spacerowym krokiem w kierunku Zamku] I posprzątaj mi stąd te trupy. Ludzie pomyślą, że Nagash przyjechał na wakacje.

[Kurtyna opada przy akompaniamencie jęków mordowanych przez Śmierć żołnierzy. Ponownie w tle rozbrzmiewa „Always look on the bright side of life”.]

Udostępnij:

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments